I jeszcze raz o pokazie

Wciąż żyjemy pokazem. I nie tylko my, bo co i rusz ktoś gdzieś nas zaczepia i pyta, i wspomina, i komentuje. Miło, miło, bo nie spodziewaliśmy się zrobić tym naszym przedstawieniem takiego poruszenia.

A oto, co jeszcze znaleźliśmy w „internetach”:

https://www.youtube.com/watch?feature=player_detailpage&v=RFunqMkQzSc#t=3432

Reportaż z naszym udziałem zaczyna się od 57:12 „minuty” filmu. Film udostępniony przez lokalną telewizję TVM.

Zdjęcia, zdjęcia!

Kilka fotografii z naszego pokazu znalazło się w galerii na stronie Towarzystwa Ziemi Kozielskiej:

Ryk zadowolenia, czy rozpacz po ubiciu wroga?
Karczma, a w Karczmie piwo! Tu – wirtualne.
Drużyna książęca, oddział łuczników ostrzeliwuje wieżę, w której ucztują bracia Kozłowie.

Ponawiam apel do szanownych widzów o podesłanie nam zdjęć z pokazu. Będziemy dozgonnie wdzięczni, mogąc od czasu do czasu zaglądnąć i przypomnieć sobie te chwile.

Z góry serdecznie dziękujemy. 🙂

Podziękowania

Najemna Kompania Grodu Koźle pragnie serdecznie podziękować widzom, którzy byli z nami w ostatnią, deszczową sobotę i oglądali nasz pokaz. Dziękujemy Wam za wielkie brawa, którymi nagrodziliście nasz wysiłek.

Dziękujemy również Towarzystwu Ziemi Kozielskiej za poczęstunek: za gorącą herbatę, która przyniosła ukojenie naszym wyschniętym i ochrypniętym gardłom, za przepyszny żurek, przy którym ciężko było nie poprosić o repetę i za ciasto, które dodało naszym zmęczonym mięśniom energii.

Dziękujemy za gościnę, za uraczenie nas mnóswem arcyciekawych opowieści i przemiłą atmosferę, jaka stworzyła się w baszcie muzealnej.

I po pokazie

Wczoraj, czyli 14 września br. daliśmy pokaz swoich możliwości na prośbę Towarzystwa Ziemi Kozielskiej, by uświetnić ich 50-lecie powstania. Pogoda też pokazała, na co ją stać i prawie przez cały czas siąpiło, mocząc wszystko do suchej nitki. Najgorzej miał się proch i lonty, które – zmoknięte – nie zawsze działały za pierwszym razem.

Zaczęliśmy z dość lekkim poślizgiem, bowiem sprawy nagłośnienia trzeba było na prędce jeszcze tuż przed pokazem dograć, kiedy to najwyższy czas był, by zacząć się przygotowywać do pokazu. Na pierwszy ogień poszła walka na miecze, potem rozweseliliśmy widzów scenką w karczmie, na koniec zostawiając inscenizację legendy kozielskiej. Nad nią to właśnie najwięcej pracowaliśmy i efekty były naprawdę świetne, gdyż widzowie – mimo przejmującego chłodu i mżawki – nadal stali i oglądali, cośmy dla nich przygotowali. Doszły nas słuchy, iż jedna z ostatnich scen wycisnęła co niektórym łzy z oczu, co dla nas chyba było największym zaskoczeniem i gratyfikacją za cały wysiłek i pracę włożoną w ten pokaz. No i oczywiście huczne oklaski, jakim nam podziękowano były dla nas jasnym znakiem, że warto było przygotować pokaz na takim, a nie innym poziomie.

Dla znawców tematu: stroje, które wydają się być mroczne, są mroczne z tego powodu, iż kilku członków ma jeszcze nie skompletowane do końca stroje i musieliśmy się ratować tym, co zostało po mrocznych czasach wczesnego odtwórstwa. Przyrzekamy solennie – w miarę naszych możliwości – zmienić ten stan, jak najszybciej.

Z racji tego, że cała Najemna była „zatrudniona” przy pokazie, mamy wielką prośbę do tych, którzy swoimi aparatami robili nam zdjęcia, bądź nakręcali filmy – jeśli możecie, podzielcie się z nami. Zdjęcia i filmy do naszej galerii trafią tylko i wyłącznie za zgodą autora wraz z jego imieniem i nazwiskiem bądź nickiem – jak kto woli. Z góry serdecznie dziękujemy.

A oto parę chwil uchwyconych przez reporterów podczas naszego pokazu:

Drużyna łuczników z pocztu książęcego. (źródło: Radio Park)

A oto krótki film z inscenizacji legendy kozielskiej, jaki ukazał się w sieci za pośrednictwem Radia Park:

https://www.youtube.com/watch?feature=player_detailpage&v=rgxbzHXp6vk#t=101

Tour de Pologne i Fire Show

Tym razem nie my byliśmy atrakcją wieczoru, a zespół Feniks, zajmujący się pokazami tańca z ogniem. Ich ponad dwudziestominutowy pokaz przyciągnął mnóstwo ludzi łaknących zobaczenia czegoś nowego. Kędzierzynianie oblegli, wręcz obkleili płot odgradzający ich od tancerzy, by móc zobaczyć jak najwięcej.

W pokazie użyto  bardzo wielu gadżetów: od zwykłych poi, przez płonące kije, wachlarze, po rower z płonącymi kołami, na którym jechał niemal jak prawdziwy Ghost Rider. Całemu pokazowi towarzyszyła mroczna, ciężka muzyka, posklejana z kilku utworów. Tancerze wymieniali rekwizyty i wracali na plac, by dalej pokazywać swoje umiejętności. Najwięcej emocji wzbudziło plucie ogniem i sypiące się wokół kuglarza iskry.

Kiedy Feniks zakończył swój pokaz, na plac weszli Geralt z Riderem, gdzie dali próbkę swoich możliwości, wzbudzając aplauz u widzów. Co prawda nie był to pokaz z prawdziwego zdarzenia, ale kilka minut wystarczyło, by przećwiczyć kilka ruchów, figur i fragmentów układu.

Dziękujemy bardzo Feniksowi za zgodę na wejście na ich „scenę”, za możliwość pooglądania i podotykania ich rekwizytów oraz za miłą i wesołą rozmowę za kulisami.

A tu jeszcze film nagrany przez jednego z widzów:

Geralt i Rider machają poi

Więcej zdjęć w moim prywatnym albumie, zapraszam.

Legenda Kozielska – Jarmark

Na błoniach pod kozielskim MOKiem zjawiliśmy się tuż po 14:00. Organizatorzy już byli na miejscu, więc mogliśmy się spokojnie rozbić namiotem, wnieść do niego najpotrzebniejsze rzeczy i zacząć przygotowywać z wolna do występów.

Pierwszą atrakcją, której nie dane nam było zobaczyć, było przedstawienie legendy kozielskiej w wykonaniu grupy aktorskiej z Nieformalnej Grupy Młodzieży z Kędzierzyna- Koźla, jak zdążyłam się zorientować. Wysłaliśmy umyślnego pod basztę, by porobił zdjęcia, żebyśmy chociaż na fotografiach mogli zobaczyć fragmenty legendy. Po przedstawieniu wszyscy w korowodzie wrócili na plac przed MOKiem.

Upał wysysał siły i całą energię. My – czyli Geralt i Tatsu – założyliśmy nasze stroje bojowe i czekaliśmy na swoją kolej. Jeszcze kuglarze pokazywali swoje sztuczki, jeszcze prezentacje LARPowców… w przeszywanicach od razu robiło się gorąco. Nic dziwnego, kiedy są one mocno przepikowane, niczym zimowe kurtki. Kiedy wyszliśmy na plac już byliśmy zmęczeni, a jeszcze trzeba było walkę pokazać. Ale daliśmy radę, choć pot się lał z nas strumieniami, a dłoń dzierżąca miecz w ogóle go nie czuła. Wykonaliśmy pokaz prawie, jak sobie zaplanowaliśmy, bowiem konferansjer miał swoją własną wizję tego, co mamy robić. Nieco odmienną od tego, co ustalaliśmy na początku. No cóż, mam nadzieję, że oglądającym się podobało.

W przerwie mogliśmy odsapnąć i zobaczyć nadjeżdżających z bardzo daleka jeźdźców oraz pieszych. Jak mówiono, byli to wędrowcy. Tylko nie wiadomo skąd i dokąd wędrowali. Największą furorę chyba zrobił drzewiec. To przebranie wręcz rzuciło nas na kolana, bowiem zdajemy sobie sprawę, ile pracy potrzeba do stworzenia odpowiedniego, dopracowanego stroju. Wśród wszystkich LARPowców nie było lepszego przebrania.

Grupa fantasy zaprezentowała się, myląc nieco strony, w którą mieli się kłaniać, za to walkę na broń wszelaką, już pokazała się bardziej do publiki. W ruch poszły miecze, pałasze, młoty i tasaki z bezpiecznej pianki, więc nikt naprawdę nie odniósł żadnych obrażeń, choć zadawane sobie ciosy były silne.

Kiedy już „trupy” krasnoludów, paladynów, wojowników i łuczników, czy zwiadowców ożyły, weszliśmy na „scenę” my, by pokazać, jak się tańczy po średniowiecznemu. Chętnych do nauki nie było zbyt wiele, bo i mało widzów pod MOK zaszło, ale tym, którzy zaryzykowali i dołączyli do naszego kółka, tak się spodobało, że powtarzaliśmy taniec drugi raz. I pewnie zatańczylibyśmy i parę następnych razy, gdyby nie kolejne prezentacje grupy LARPowej, przy których konferansjer opowiadał kto za kogo jest przebrany oraz w przybliżeniu opisywał powiązania między poszczególnymi rasami, a także ich cechy charakterystyczne.

Kiedy nadszedł wieczór i przebrzmiały już ostatnie nuty folkowych utworów, prezentowanych przez zespół o nazwie: „Gdzie jest Zbyszek?” (jeśli przekręciłam, przepraszam), wyszliśmy ponownie. Tym razem jako puszkarze. Narobiliśmy śniegu w lipcu oraz mnóstwo huku i chyba wtedy zebrało się wokół najwięcej publiki. Przedstawiliśmy scenkę, w której zawarliśmy elementy musztry, a opowiadała o zaciągu młodych rekrutów do artylerii.

Kiedy zaczęło się zmierzchać, nadszedł czas na pokaz ognia, który zaprezentowali Geralt i Rider. Rozpoczęli od występu solowego, wykonanego przez Ridera, do muzyki rodem z czasów prohibicji i Al Capone. Ogień huczał, zakreślał koła i zygzaki, zachwycając widzów. Drugi pokaz wykonali już w duecie, synchronicznie machając poi. Publiczność stwierdziła, iż wyglądało to, jak nauka młodego adepta magii, przez mistrza. Różnica w wielkości ognia wynika z różnic pomiędzy poi, jakich używa Geralt, a tych, używanych przez Ridera. Pierwszy kręci tubami, drugi zaś – katedralkami. Mają one inny splot, co wpływa na jakość nasączenia parafiną oraz ilością powietrza, jakie dostaje się między kewlar i odżywia ogień. To tak gwoli wyjaśnienia. 😉 Chłopcy usłyszeli też przemiłe słowa od osób oglądających, które podeszły do nich po występie.

Szkoda, że impreza nie została lepiej nagłośniona, bo byłoby dużo więcej publiki. Więcej widzów, to większa zabawa. Według planu, który wkleiłam w poprzednim poście, cały czas coś się miało dziać. W rzeczywistości pomiędzy naszymi występami były niczym niepokryte dziury – oprócz tych działań, które powyżej opisałam.

W tym miejscu muszę pochwalić Pana Dźwiękowca, bo tak przemiłego i kompetentnego człowieka spotkałam po raz pierwszy na pokazie. Niczego nie musiałam tłumaczyć godzinami, przypominać się co pięć minut, poprawiać podczas pokazów. Rozumieliśmy się zupełnie bez słów. Dziękuję serdecznie za profesjonalną obsługę dźwiękową naszych pokazów.

Nie mogę pominąć też pań, które wydawały hektolitry płynów spragnionym, kilogramy lodów, pragnącym ochłody, czy góry jedzenia głodnym. A kanapki były przepyszne! Dziękujemy 🙂

Tradycyjnie odsyłam do naszego albumu, gdzie można zobaczyć więcej zdjęć z pokazu, a także na stronę Radia Park, gdzie umieszczono krótką relację i kilkanaście zdjęć oraz do albumu Lokalnej 24 na fejsbuku.

Najemna na pokazie w Koźlu

Jutro, czyli 07 lipca Najemna Kompania Grodu Koźle po tygodniach przygotowań pokaże, czym się zajmuje na Jarmarku – Legendzie Kozielskiej, zorganizowanej przez Nieformalną Grupę Młodzieży z Kędzierzyna-Koźla.

Pokażemy krótką walkę na miecze i tarcze i topory, nauczymy jednego z prostych tańców korowodowych tych, którzy będą chętni się go nauczyć. Zaprezentujemy też musztrę puszkarzy, a na koniec zatańczymy z ogniem.

Wszystkich chętnych zapraszamy o godzinie 16:00 pod MOK na ul. Skarbowej 11 w Koźlu lub wcześniej o 15:00 pod basztę, skąd w przemarszu dotrzecie pod MOK.

Szczegółowy plan podaję poniżej, jakby ktoś nie chciał uczestniczyć w całej imprezie, a tylko w wybranych jego częściach.

15:00 – Inscenizacja legendy kozielskiej na baszcie

16:00 – Przywitanie

16:10 – Pojedynek rycerski

16:20 – omówienie celu i planu jarmarku, wciągnięcie w klimat

16:30 – Wjazd konnicy z przebierańcami

16:45 – Pierwsza prezentacja

17:00 – Tańce

17:30 – Druga prezentacja

17:40 – Występ zespołu od Agnieszki

18:15 – Trzecia prezentacja

18:30 – Koncert

19:30 – Musztra puszkarzy (artylerzystów)

19:50 – Ballada

21:00 – Fireshow (dla wytrwałych)

Boldem zaznaczyłam nasze wejścia i pokazy.

 

W imieniu swoim i organizatorów zapraszamy serdecznie.

Dodam tylko, że w wypadku ulewy, burzy itp. nieprzychylnej pogody Jarmark może się nie odbyć.

Noc Andersena już za nami

Zaproszeni przez organizatorów Nocy z Andersenem do filii Miejskiej Biblioteki Publicznej w Kędzierzynie-Koźlu, na ulicy Damrota 32…

… Występowaliśmy jako ostatni. Zaczęliśmy o 23ciej, na godzinę przed północą.

Zaczęliśmy od przedstawienia całej naszej wesołej gromadki: Aishy, Przema, Fizban, Geralta i Ridera, a na koniec mojej skromnej osoby – Tatsu. Dzieci zadawały mnóstwo pytań, reagując na to, o czym opowiadałam. No i pytania były niesamowicie rezolutne, żadne z nich nie było głupawe, czy zadane dla zgrywy.

Po tym krótkim wstępie, nadszedł czas na tematyczne przedstawienie, czyli na „Nowe szaty Cesarza” w interpretacji średniowiecznej. Posłużyliśmy się pantomimą z lektorem: Fizban czytała lekko zmodyfikowany na nasze potrzeby tekst baśni, a my ogrywaliśmy bez słów swoje role. Dzieci nie odezwały się ani słowem, co jest niesamowicie pozytywnym wyznacznikiem poziomu naszego pokazu. Maluchy szybko się nudzą, jeśli jest coś ich nie zainteresuje. A przy naszej interpretacji baśni zaśmiały się raz – na sam koniec przedstawienia, kiedy wymagała tego zdecydowanie sytuacja.

Zaraz po odegranej scence Rider i Geralt poszli się przygotowywać do pokazu tańca z ogniem, a Tatsu, Aisha, Fizban i Przemo zostali, by poopowiadać o używanym przez nas uzbrojeniu i broni. Każda z prezentowanych rzeczy wzbudzała żywe zainteresowanie: poczynając od strzał i łuku, który tylko Przemo był w stanie naciągnąć, przez przeszywanice, kolczugi, aż po miecze i topory. Wszystkiego można było dotknąć i pooglądać z bliska.

Kiedy wszystko już zostało opisane, obmacane i poopisywane, przyszedł czas na pokaz tańca z ogniem w wykonaniu Ridera i Geralta. Tematem przewodnim była walka Dobra ze Złem/Życia ze Śmiercią. Układ wzbudził wśród publiki niemało emocji. Co chwilę podnosiły się okrzyki zachwytu i pochwał dla wykonawców. Cóż z tego, że muzyka nie towarzyszyła tancerzom? Wystarczyło, że ogień śpiewał, co też się dzieciom niezmiernie podobało.

Pokaz nie był zbyt długi, bo liczyć się trzeba z tym, że poi ma ograniczoną „płonność”. Na zakończenie Rider postanowił jeszcze popluć ogniem, co wzbudziło kolejne salwy zachwytu wśród widowni.

Kiedy już wszyscy wrócili zmarznięci do biblioteki i odsapnęli chwileczkę, naznosiliśmy do głównej sali nasze stroje i pozwoliliśmy dzieciakom się w nie poprzebierać. Szaleństwu nie było końca! Dziewczęta przymierzały kreacje po kilka razy, chłopcy próbowali utrzymać na sobie kolczugę, a śmiechom i zabawie nie było końca. Chętni robili sobie zdjęcia w naszych, o wiele za dużych strojach, by mieć pamiątkę z Nocy Andersena. Nawet pani Basia, bibliotekarka i główna organizatorka imprezy skusiła się na przebranie. Jednak jej wybór padł na kolczugę, hełm i topór, nie zaś na którąkolwiek z przyniesionych sukien. Niech no teraz ktoś nie odda książki w terminie! Strzeżcie się srogiej Bibliotekarki i jej okrutnego topora!

Zabawa w średniowieczną przymierzalnię trwała i trwała. I pewnie w ten sposób świt by nas zastał, a przecież jeszcze zostały nam w programie tańce.

Na rozgrzewkę – niezamierzoną – Tatsu z Fizbanem zatańczyły „Mehola”, bo akurat był pierwszy na płycie, a jakoś dzieciaki trzeba było przyciągnąć do sali i odciągnąć od komputerów i przebieranek. Potem zaczęła się nauka. Poszło, jak z płatka. Grupa tancerzy okazała się być niesamowicie pojętna i z bardzo dobrym wyczuciem rytmu. To była czysta przyjemność, uczyć tańców takie dzieci. Na pierwszy rzut poszła „Słoma”, potem płynnie przeszliśmy do „Praczek”, by zakończyć „Skarazulą”, która rozbudziła chyba wszystkich uczestników tych mini warsztatów. Co prawda idea była taka, by zmęczyć tancerzy i przygotować do odpoczynku na noc, ale chyba nie bardzo nam to wyszło, niestety. Gdybyśmy zaproponowali jeszcze jeden taniec, mogłoby się to wszystko tak szybko i łatwo nie zakończyć.

Pożegnaliśmy się i ruszyliśmy się przebrać w „cywilne” ciuchy, żegnani podziękowaniami i pytaniami, czy nie pokażemy się w tej, czy innej szkole, do której chodziły dzieci, z którymi mieliśmy przyjemność się bawić.

Spakowaliśmy nasze rzeczy i nareszcie usiedliśmy, by chwilę odpocząć i napić się herbaty, soku, czy wody oraz omówić na gorąco nasz pokaz. Potem pozostało tylko udać się do domów i odpocząć.

Jeśli chcecie obejrzeć parę zdjęć zrobionych podczas pokazu, zapraszam do naszego albumu.

W bliskiej przyszłości będzie dostępny do obejrzenia również film z naszych poczynań podczas Nocy Andersena.

Hubertus, święto łowczych

Co prawda do łowczych nam jeszcze bardzo daleko, lecz nie stoi to na przeszkodzie, by wspólnie z zaprzyjaźnionym Gospodarstwem Agroturystycznym „Pony” w Długomiłowicach świętować Dzień św. Huberta.

O godzinie 11 rano rozstawiliśmy wszystkie potrzebne rekwizyty i od razu zostaliśmy oblężeni przez głodne rozrywki dzieci. Dwoiliśmy się i troiliśmy, by każdy z obecnych maluchów i starszaków nie został w żadnej konkurencji pominięty. W dawnym sadzie można było zmierzyć się ze snopkami słomy, rzucając w nie włócznią pod bacznym okiem Lukasa – mnicha. Kto był chętny, mógł spróbować strącić malutki ziemniak z wieży drewnianych palików, a rzecz wcale nie była łatwa, bowiem do ręki dostawało się wielki i ciężki miecz żelazny. Przemo wszystko uważnie obserwował, zawsze służąc pomocą, gdy zaszła taka potrzeba. Dla tych, co mieli zacięcie nieco bardziej kulinarne, naszykowaliśmy wór marchewek i drugi, ciężki miecz. Zabawa polegała na tym, by jak najdrobniej i jak najszybciej pociachać korzonki warzyw. Aisha nie pozwoliła odejść od pieńka nikomu, kto nie przyłożył się dobrze do wykonywanej pracy. Najbardziej z tej konkurencji cieszyły się chyba konie, ponieważ wszystkie kawałki skrupulatnie zostały po zabawie zebrane, podzielone po równo dla każdego ze zwierzaków i włożone do żłoba. Nawet kozom co nieco skapnęło. Równie wielkim zainteresowaniem cieszyły się tzw. „Narty Bolka”, gdzie zwycięzcami zostawali tylko ci, dla których praca zespołowa była niczym oddychanie. Można było też zobaczyć, ja wygląda praca przy krośnie, przy którym rozsiadła się wygodnie Tatsu. Tak po prawdzie w tym stroju, zwanym houppelande, można tylko siedzieć, ładnie wyglądać i ewentualnie coś utkać.

Dla bardziej zaawansowanych sportowo i siłowo udostępniliśmy stanowisko łucznicze, gdzie każdy chętny mógł się zapoznać z tą bronią – bądź co bądź – myśliwsko-bojową oraz spróbować swoich sił w trafieniu do oddalonego o 20 stóp celu. Oczywiście wszystkim cierpliwie zostały wyjaśnione zasady działania tej broni, za co największe podziękowanie należą się chyba Riderowi, który wykazał się dużą dozą cierpliwości i pokazał stoicką część swej duszy.

W czasie, kiedy ci, którzy jeszcze nie opanowali jazdy konnej w pełnym wymiarze bawili się z nami, zaawansowani jeźdźcy szykowali konie do Gonitwy za Lisem. Gdy już wszystkie wierzchowce zostały osiodłane, rozpoczęła się pogoń. Przez długi czas w powietrzu niósł się miarowy tętent kopyt, od czasu do czasu przerywany okrzykami obserwatorów, gdy wydawało się, że lis już został złapany. Jednak wciąż i wciąż trwała galopada. Czekaliśmy w napięciu, kto w tym roku okaże się zwycięzcą i złapie lisa, a dokładnie, to zerwie lisią skórkę z ramienia zwyciężczyni ubiegłorocznej gonitwy. I wreszcie! Stało się! Lis został zapędzony w kozi róg i złapany!

Czas do wieczora minął bardzo szybko na wyjazdach w plener z chętnymi osobami. Konie, choć brały udział w Gonitwie i tak chętnie szły w dalszą trasę, jakby tylko na to czekały. My załapaliśmy się na ostatnią jazdę. Już zmrok zapadał, gdy dosiadaliśmy koni. Jazda była nad wyraz spokojna – tylko w stępie. Konie musiały już odpocząć po całym dniu ciężkiej pracy. Uśpione, ciche pola, delikatnie szumiący wiatr w okolicznych krzewach… i z wolna zapadające ciemności… Już w zupełnych ciemnościach rozsiodłano nasze konie. Ognisko powoli dogasało. Cała impreza przeniosła się do Gościńca, gdzie wesoło trzaskający w kominku ogień ogrzewał zmarznięte dłonie i stopy.

Przebraliśmy się we współczesne ubrania, pożegnaliśmy Gospodarzy i wróciliśmy do domów.

 

Jeśli chcecie zobaczyć więcej zdjęć, wejdźcie na stronę: https://picasaweb.google.com/105300396597119163756/Hubertus2011 Miłej zabawy! 🙂