Długomiłowicki Sylwester

Już drugi raz mogliśmy świętować nadejście Nowego Roku w Gospodarstwie Agroturystycznym „Pony” w Długomiłowicach dzięki życzliwości tamtejszych  Gospodarzy.

Okupowaliśmy „Gościniec”, czyli coś w stylu klubo-kawiarni zrobionej ze starej obory. Ogień w kominku oświetlał i ocieplał salę i kusił ciepłem i błyskiem. Ale najpierw rzeczą najważniejszą było przygotowanie przekąsek. I tak oto Aisha z Tatsu przy cichym współudziale Wikiego i w asyście Przema, Ridera i Geralta, zajęły się szatkowaniem mięsiwa oraz układaniem go artystycznie na półmiskach. Przyszykowały też cały bochenek domowego chleba autorstwa Tatsu. Potem na stole znalazły się ciasta i ciasteczka, sałatki i soki. Swoje miejsce znalazła też i Porterówka upędzona przez Geralta, a usypiająca szybko i skutecznie nawet w małych ilościach.

Z niemałymi obawami czekaliśmy na Sarenzir. Zwłaszcza, ze dawno minęła umówiona godzina jej przyjazdu. Wreszcie jest! A raczej są: Sarenzir i Mundek, jej cocker spaniel. Już są blisko, tylko w zjazd z głównej trasy trafić nie mogą. W sukurs pobieżeli Rider i Tatsu, zaprzęgając do tego riderowy, czerwony powóz. Dwójka owa czekała cierpliwie na rozstaju dróg, by móc zagubione duszyczki ku przeznaczeniu… znaczy ku Gospodarstwu pokierować. Dzięki rowerzyście, który niczym latarnia morska, wskazał prawidłową drogę, odnaleźliśmy się w ciemnościach nocy. Jadąc wolno gęsiego, dotarliśmy szczęśliwie do celu. Nasza zguba również dołożyła parę rzeczy od siebie: najważniejszą z nich była zapiekanka warzywna, która pozwoliła zapełnić ciepłym jedzeniem żołądki, unikających z różnych przyczyn mięsa.

A gdy już stoły uginały się pod ciężarem wszelakiego jadła, z głośników popłynęła muzyka, rozpoczęła się zabawa przy… grze planszowej. Tak, tak, „Osada” wciągnęła nas, niczym bagno. Podzieleni na drużyny, kombinowaliśmy strategię, jak tu dokopać przeciwnikom, a samemu nie zostać pokonanym. Nie zabrakło oczywiście wygłupów w takt metalowych brzmień, gdzie za gitary posłużyły hakownice, a za perkusję stołki barowe. To już chyba nasza tradycja. No cóż, wszak nie można być cały czas śmiertelnie poważnym, czyż nie?

Nadeszła północ. Ubraliśmy się i wyszliśmy na padok, by uczcić mijający Stary Rok i przywitać godnie Nowy Rok. Nasi Artylerzyści naszykowali wcześniej „cukierasy”, proch i lonty, rozplanowano pozycje, rozdzielono role i… można było odliczać sekundy do przełomu lat. Na wiwat, skutecznie zagłuszając petardy wysyłane w niebo z okolicznych gospodarstw, zahuczały hakownice. Aż dziw, że konie się nie zlękły i nie próbowały wybiec ze stajni. Kilka serii z broni czarnoprochowej powinno usatysfakcjonować Noworocznego Berbecia – z tą myślą, podążyliśmy z powrotem do „Gościńca”. Tam wznieśliśmy toast symbolicznym szampanem, a potem całą resztą naniesionych trunków. Tylko nie myślcie sobie, że wszyscy pili na umór! O nie, nie ma tak dobrze. Popróbowaliśmy grzańca, jakiego na miejscu przyrządziła Aisha, poprawiliśmy geraltową „Porterówką”. Jeszcze przekąsiliśmy to i owo, jeszcze Wiki i Geralt popisali się umiejętnością panowania nad ogniem uwięzionym na końcu łańcuchów i na rozmowach o wszystkim i niczym mignął czas tak szybko, że ani się nie obejrzeliśmy, a już nastała godzina trzecia. A że po „Porterówce” oczy się szybciej kleją, toteż naszykowaliśmy sobie miejsca do spania, dorzuciliśmy drew do kominka, żeby ciepło nam było i się rozłożyliśmy wygodnie. No, może nie wszyscy. Ogień zaś posmakował w tym, co mu wrzuciliśmy w paszczę, bo rozrósł się, zajmując całą powierzchnię wnętrza kominkowego. Jeszcze ostatnie rozmowy na dobranoc, nim sen nas zmorzył zupełnie…

Poranek powitał nas słońcem i mrozem. Na pogaduchach i dojadaniu tego, co jeszcze na stole się uchowało, płynął leniwie czas. W miłym towarzystwie, wspaniale się można odprężyć. Cóż, kiedy popołudnie jednak nadeszło i trzeba było się z żalem rozstawać. Każdy z nas musiał wrócić do szarych obowiązków. Pożegnaliśmy się i rozjechaliśmy do domów.

Cała Najemna Kompania Grodu Koźle, chce podziękować Gospodarzom z Długomiłowic za możliwość bawienia się w tak wspaniałym miejscu i z tak wspaniałymi ludźmi. Bez Was to nie byłby ten sam Sylwester.

Fotorelację z zabaw można obejrzeć pod adresem: https://picasaweb.google.com/105300396597119163756/Sylwester2011

Hubertus, święto łowczych

Co prawda do łowczych nam jeszcze bardzo daleko, lecz nie stoi to na przeszkodzie, by wspólnie z zaprzyjaźnionym Gospodarstwem Agroturystycznym „Pony” w Długomiłowicach świętować Dzień św. Huberta.

O godzinie 11 rano rozstawiliśmy wszystkie potrzebne rekwizyty i od razu zostaliśmy oblężeni przez głodne rozrywki dzieci. Dwoiliśmy się i troiliśmy, by każdy z obecnych maluchów i starszaków nie został w żadnej konkurencji pominięty. W dawnym sadzie można było zmierzyć się ze snopkami słomy, rzucając w nie włócznią pod bacznym okiem Lukasa – mnicha. Kto był chętny, mógł spróbować strącić malutki ziemniak z wieży drewnianych palików, a rzecz wcale nie była łatwa, bowiem do ręki dostawało się wielki i ciężki miecz żelazny. Przemo wszystko uważnie obserwował, zawsze służąc pomocą, gdy zaszła taka potrzeba. Dla tych, co mieli zacięcie nieco bardziej kulinarne, naszykowaliśmy wór marchewek i drugi, ciężki miecz. Zabawa polegała na tym, by jak najdrobniej i jak najszybciej pociachać korzonki warzyw. Aisha nie pozwoliła odejść od pieńka nikomu, kto nie przyłożył się dobrze do wykonywanej pracy. Najbardziej z tej konkurencji cieszyły się chyba konie, ponieważ wszystkie kawałki skrupulatnie zostały po zabawie zebrane, podzielone po równo dla każdego ze zwierzaków i włożone do żłoba. Nawet kozom co nieco skapnęło. Równie wielkim zainteresowaniem cieszyły się tzw. „Narty Bolka”, gdzie zwycięzcami zostawali tylko ci, dla których praca zespołowa była niczym oddychanie. Można było też zobaczyć, ja wygląda praca przy krośnie, przy którym rozsiadła się wygodnie Tatsu. Tak po prawdzie w tym stroju, zwanym houppelande, można tylko siedzieć, ładnie wyglądać i ewentualnie coś utkać.

Dla bardziej zaawansowanych sportowo i siłowo udostępniliśmy stanowisko łucznicze, gdzie każdy chętny mógł się zapoznać z tą bronią – bądź co bądź – myśliwsko-bojową oraz spróbować swoich sił w trafieniu do oddalonego o 20 stóp celu. Oczywiście wszystkim cierpliwie zostały wyjaśnione zasady działania tej broni, za co największe podziękowanie należą się chyba Riderowi, który wykazał się dużą dozą cierpliwości i pokazał stoicką część swej duszy.

W czasie, kiedy ci, którzy jeszcze nie opanowali jazdy konnej w pełnym wymiarze bawili się z nami, zaawansowani jeźdźcy szykowali konie do Gonitwy za Lisem. Gdy już wszystkie wierzchowce zostały osiodłane, rozpoczęła się pogoń. Przez długi czas w powietrzu niósł się miarowy tętent kopyt, od czasu do czasu przerywany okrzykami obserwatorów, gdy wydawało się, że lis już został złapany. Jednak wciąż i wciąż trwała galopada. Czekaliśmy w napięciu, kto w tym roku okaże się zwycięzcą i złapie lisa, a dokładnie, to zerwie lisią skórkę z ramienia zwyciężczyni ubiegłorocznej gonitwy. I wreszcie! Stało się! Lis został zapędzony w kozi róg i złapany!

Czas do wieczora minął bardzo szybko na wyjazdach w plener z chętnymi osobami. Konie, choć brały udział w Gonitwie i tak chętnie szły w dalszą trasę, jakby tylko na to czekały. My załapaliśmy się na ostatnią jazdę. Już zmrok zapadał, gdy dosiadaliśmy koni. Jazda była nad wyraz spokojna – tylko w stępie. Konie musiały już odpocząć po całym dniu ciężkiej pracy. Uśpione, ciche pola, delikatnie szumiący wiatr w okolicznych krzewach… i z wolna zapadające ciemności… Już w zupełnych ciemnościach rozsiodłano nasze konie. Ognisko powoli dogasało. Cała impreza przeniosła się do Gościńca, gdzie wesoło trzaskający w kominku ogień ogrzewał zmarznięte dłonie i stopy.

Przebraliśmy się we współczesne ubrania, pożegnaliśmy Gospodarzy i wróciliśmy do domów.

 

Jeśli chcecie zobaczyć więcej zdjęć, wejdźcie na stronę: https://picasaweb.google.com/105300396597119163756/Hubertus2011 Miłej zabawy! 🙂