Legenda Kozielska – Jarmark

Na błoniach pod kozielskim MOKiem zjawiliśmy się tuż po 14:00. Organizatorzy już byli na miejscu, więc mogliśmy się spokojnie rozbić namiotem, wnieść do niego najpotrzebniejsze rzeczy i zacząć przygotowywać z wolna do występów.

Pierwszą atrakcją, której nie dane nam było zobaczyć, było przedstawienie legendy kozielskiej w wykonaniu grupy aktorskiej z Nieformalnej Grupy Młodzieży z Kędzierzyna- Koźla, jak zdążyłam się zorientować. Wysłaliśmy umyślnego pod basztę, by porobił zdjęcia, żebyśmy chociaż na fotografiach mogli zobaczyć fragmenty legendy. Po przedstawieniu wszyscy w korowodzie wrócili na plac przed MOKiem.

Upał wysysał siły i całą energię. My – czyli Geralt i Tatsu – założyliśmy nasze stroje bojowe i czekaliśmy na swoją kolej. Jeszcze kuglarze pokazywali swoje sztuczki, jeszcze prezentacje LARPowców… w przeszywanicach od razu robiło się gorąco. Nic dziwnego, kiedy są one mocno przepikowane, niczym zimowe kurtki. Kiedy wyszliśmy na plac już byliśmy zmęczeni, a jeszcze trzeba było walkę pokazać. Ale daliśmy radę, choć pot się lał z nas strumieniami, a dłoń dzierżąca miecz w ogóle go nie czuła. Wykonaliśmy pokaz prawie, jak sobie zaplanowaliśmy, bowiem konferansjer miał swoją własną wizję tego, co mamy robić. Nieco odmienną od tego, co ustalaliśmy na początku. No cóż, mam nadzieję, że oglądającym się podobało.

W przerwie mogliśmy odsapnąć i zobaczyć nadjeżdżających z bardzo daleka jeźdźców oraz pieszych. Jak mówiono, byli to wędrowcy. Tylko nie wiadomo skąd i dokąd wędrowali. Największą furorę chyba zrobił drzewiec. To przebranie wręcz rzuciło nas na kolana, bowiem zdajemy sobie sprawę, ile pracy potrzeba do stworzenia odpowiedniego, dopracowanego stroju. Wśród wszystkich LARPowców nie było lepszego przebrania.

Grupa fantasy zaprezentowała się, myląc nieco strony, w którą mieli się kłaniać, za to walkę na broń wszelaką, już pokazała się bardziej do publiki. W ruch poszły miecze, pałasze, młoty i tasaki z bezpiecznej pianki, więc nikt naprawdę nie odniósł żadnych obrażeń, choć zadawane sobie ciosy były silne.

Kiedy już „trupy” krasnoludów, paladynów, wojowników i łuczników, czy zwiadowców ożyły, weszliśmy na „scenę” my, by pokazać, jak się tańczy po średniowiecznemu. Chętnych do nauki nie było zbyt wiele, bo i mało widzów pod MOK zaszło, ale tym, którzy zaryzykowali i dołączyli do naszego kółka, tak się spodobało, że powtarzaliśmy taniec drugi raz. I pewnie zatańczylibyśmy i parę następnych razy, gdyby nie kolejne prezentacje grupy LARPowej, przy których konferansjer opowiadał kto za kogo jest przebrany oraz w przybliżeniu opisywał powiązania między poszczególnymi rasami, a także ich cechy charakterystyczne.

Kiedy nadszedł wieczór i przebrzmiały już ostatnie nuty folkowych utworów, prezentowanych przez zespół o nazwie: „Gdzie jest Zbyszek?” (jeśli przekręciłam, przepraszam), wyszliśmy ponownie. Tym razem jako puszkarze. Narobiliśmy śniegu w lipcu oraz mnóstwo huku i chyba wtedy zebrało się wokół najwięcej publiki. Przedstawiliśmy scenkę, w której zawarliśmy elementy musztry, a opowiadała o zaciągu młodych rekrutów do artylerii.

Kiedy zaczęło się zmierzchać, nadszedł czas na pokaz ognia, który zaprezentowali Geralt i Rider. Rozpoczęli od występu solowego, wykonanego przez Ridera, do muzyki rodem z czasów prohibicji i Al Capone. Ogień huczał, zakreślał koła i zygzaki, zachwycając widzów. Drugi pokaz wykonali już w duecie, synchronicznie machając poi. Publiczność stwierdziła, iż wyglądało to, jak nauka młodego adepta magii, przez mistrza. Różnica w wielkości ognia wynika z różnic pomiędzy poi, jakich używa Geralt, a tych, używanych przez Ridera. Pierwszy kręci tubami, drugi zaś – katedralkami. Mają one inny splot, co wpływa na jakość nasączenia parafiną oraz ilością powietrza, jakie dostaje się między kewlar i odżywia ogień. To tak gwoli wyjaśnienia. 😉 Chłopcy usłyszeli też przemiłe słowa od osób oglądających, które podeszły do nich po występie.

Szkoda, że impreza nie została lepiej nagłośniona, bo byłoby dużo więcej publiki. Więcej widzów, to większa zabawa. Według planu, który wkleiłam w poprzednim poście, cały czas coś się miało dziać. W rzeczywistości pomiędzy naszymi występami były niczym niepokryte dziury – oprócz tych działań, które powyżej opisałam.

W tym miejscu muszę pochwalić Pana Dźwiękowca, bo tak przemiłego i kompetentnego człowieka spotkałam po raz pierwszy na pokazie. Niczego nie musiałam tłumaczyć godzinami, przypominać się co pięć minut, poprawiać podczas pokazów. Rozumieliśmy się zupełnie bez słów. Dziękuję serdecznie za profesjonalną obsługę dźwiękową naszych pokazów.

Nie mogę pominąć też pań, które wydawały hektolitry płynów spragnionym, kilogramy lodów, pragnącym ochłody, czy góry jedzenia głodnym. A kanapki były przepyszne! Dziękujemy 🙂

Tradycyjnie odsyłam do naszego albumu, gdzie można zobaczyć więcej zdjęć z pokazu, a także na stronę Radia Park, gdzie umieszczono krótką relację i kilkanaście zdjęć oraz do albumu Lokalnej 24 na fejsbuku.