Pogoda nam dziś dopisała. Słońce świeciło, wiaterek lekko wiał – dobre warunki, by poćwiczyć łucznictwo tradycyjne.
Zapakowaliśmy zatem słomianki, stojaki, łuki, strzały oraz siebie, a także poiki i miecze treningowe i ruszyliśmy wypróbować nasze nowe miejsce do treningu. Jesteśmy nim zachwyceni! Jest mnóstwo miejsca na wszystko: kto chce postrzelać, ma do tego wydzielony „tor łuczniczy”; kto ma ochotę poćwiczyć fechtunek, ma mnóstwo miejsca na tyłach, a gdy najdzie kogoś chętka na pokręcenie poi, też bez trudu się zmieści.
Najważniejsze jest to, że ludzie nie przechodzą pomiędzy tarczami, a łucznikami. Po prostu nie ma takiej opcji. Człowiek chcący przebiec nam przed strzałami, musiałby mocno nadłożyć drogi.
Podczas treningu zdarzyło nam się podzielić boisko z innymi strzelcami. Młodzi zapaleńcy ćwiczyli strzelanie z broni pneumatycznej i – muszę powiedzieć – dość dobrze i szło.
Nam szło różnie. Chłopakom: Riderowi, Przemowi i Geraltowi strzały leciały tam, gdzie miały. Fizban tak samo ładnie wstrzeliwała się używając naszego treningowego łuczku w słomiankę bez większych problemów, za to Tatsu zdecydowanie musie poćwiczyć… albo zmienić strzały na takie, które będą miały odpowiednio nacięte osady. Inaczej nici z trafiania w cel.
Przemo pokazał nam parę nowych ciosów mieczem długim. Typowo traktatowe ruchy są zdecydowanie odmienne od tego, czego uczyliśmy się na początku: inaczej są poprowadzone ciosy mieczem, nieco odmiennie wygląda praca nóg, ale jest odrobina podobieństw.
Geralt i Tatsu poćwiczyli też chwilę z poikami bardziej chyba, by rozruszać stawy po strzelaniu, niż by faktycznie opanować nowe figury. Chociaż Tatsu udało się ujarzmić parzydełko na tyle, by wykonać ćwiczoną ostatnio sekwencję ruchów.
Naprawdę, było co robić przez te trzy godziny.
Oby pogoda nie zmieniła się na gorsze przez najbliższe miesiące.